sobota, 31 maja 2014

Udałem się do siedziby Viktora gdzie przyjął mnie w swoim "biurze" na poddaszu. Miałem ze sobą zakupy, które przywiozłem na jego prośbę z Polski w postaci papierosów, mięsa, jakichś leków... - akurat na kwotę podobną do kwoty którą wydał na mój bilet...Gość sprawiał wrażenie wszystkowiedzącego, wszystko było dla niego proste a warunki mieszkaniowe, które zastałem w kwaterze były wg niego przejściowe i kwestią kilku dni była przeprowadzka do nowego domu o wysokim standardzie - przez następne dwa miesiące tego domu jednak nie zobaczyłem... Jak się okazało było to tylko ugłaskanie abym liczył na rychłą poprawę... Wcześniej ustalone telefonicznie warunki płacowe okazały się nieaktualne - Viktor wręcz zaprzeczył aby proponował 14 euro - zamiast tego wspomniał coś o godzinówce i tygodniówce ale szybko zakończył tą wizytę komunikując mi że nie ma czasu i żebym był o 5.30 następnego dnia pod jego domem....

 

Teraz to już w ogóle przestało mi się to wszystko podobać - wróciłem do tego śmietnika i ległem na swoim dmuchanym materacu.

 

Kolejnego dnia stawiłem się o 5:30 (jak na sobotę pora wzorowa)  wraz ze swoimi współlokatorami pod siedzibą Viktora, który wywiózł naszą trójkę do miejscowości oddalonej o około 100 km o nazwie Halle. Gdy dojechaliśmy na miejsce było jeszcze ciemno więc trzeba było poczekać aż się rozwidni. Jakie było zdziwienie Viktora, gdy okazało się, że nie przywiozłem ze sobą ciuchów roboczych... Według telefonicznych zapewnień w moim zakresie był tylko wyżywienie się a całą resztę miał ogarnąć on sam więc aby nie nosić na plecach niepotrzebnych szmat - takowych ciuchów nie spakowałem... Znowu podniósł mi ciśnienie bowiem twierdził, że nic takiego nie mówił... Po dosłownie kilkudziesięciu minutach obcowania miałem obraz osobnika, który nie zdawał sobie sprawy z tego co mówił i co chwila zmieniał swoją wersję. Z racji wieku mógł mieć objawy jakiejś sklerozy - ale to nie powód, że będzie mnie wprowadzał w błąd a później jeszcze bezczelnie się tego wypierał... Gdy się rozwidniło mieliśmy przykazane wyklejać epdm a sam Viktor wsiadł w swój pojazd i tyle go było widać... Jakoś tam się kleiło a ja tylko się nakręcałem bo szlag mnie już trafiał. Co innego przez telefon, co innego jest faktycznie... Po dwóch godzinach Viktor się pojawił i coś tam zaczął się podpruwać, tłumaczyć po swojemu a mi scyzoryk się w kieszeni otwiera.... Od słowa do słowa wkurwił mnie tak, że rzuciłem rękawiczki i stwierdziłem żeby pocałował się w dupę... Przepracowałem dwie godziny, przejechałem 1500 km, a on do mnie bezczelnie, że to ja go prosiłem o pracę ( przecież to on do mnie dzwonił i ściągnął do Belgii obiecując złote góry) i że teraz to muszę odpracować bilet który mi kupił.... A łajza jedna nawet nie wzięła pod uwagę, że zakupy z Polski mu przywiozłem praktycznie na równowartość tego biletu.... W końcu poburczał, poburczał, odwrócił się na pięcie, wsiadł w samochód i pojechał wpizdu... A trząchał się jakby padaczkę miał.... Po kolejnych dwóch godzinach przyjechał i tym razem już spokojnie zaczął ładnie gadać w rezultacie czego postanowiłem zażegnać ten spór bo jakoś tak głupio jechać tyle kilometrów i po dwóch godzinach pracy wracać.... Zająłem się więc swoją robotą i do fajrantu nawet do mnie nie podszedł....



Miejsce pierwszego dnia pracy. Halle - Belgia
 

 

Ciekawie zrobiło się dopiero po powrocie do "kwatery" gdy z niespodziewaną sobotnią wizytą wpadł sąsiad z góry, brat żony i szwagier Viktora....

 

O tym jednak w następnym poście...

Po wielu godzinach podróży piątkowym popołudniem dotarłem do miejscowości Marche En Famenne w Belgii pod wskazany adres gdzie przywitała mnie żona przyszłego"pracodawcy".... Wskazany adres okazał się jego siedzibą lecz ze względu na porę był jeszcze nieobecny...

Żona Viktora po kilkuminutowej dyskusji zadeklarowała, że zaprowadzi mnie na kwaterę w kierunku której po chwili się udaliśmy. W trakcie drogi zaczęła mnie przestrzegać przed swoim bratem, który rzekomo demoralizuje wszystkich pracowników, prosiła żebym nie wierzył w żadne jego słowo zwłaszcza gdy będzie mówił cokolwiek na ich temat, a najlepiej to żebym się w ogóle z nim nie zadawał. Od razu wydało mi się to podejrzane,  na kilometr zalatywało jakąś patologią i ostrym konfliktem... Po chwili byliśmy na miejscu czyli pod kwaterą pracowniczą, gdzie wcześniej wspomniana żona Viktora zaczęła walić solidnie w okno.... Drzwi wejściowe otworzył jakiś typ, który miał mi wszystko wytłumaczyć... Pożegnałem się z Panią Viktorową i wszedłem do środka....


Walizka wypadła mi z ręki z wrażenia... Mieszkanie w starej kamiennicy na parterze. Dwa pokoje z czego jeden w ogóle nie używany ze względu na brak ogrzewania. W pokoju "użytkowym" trzy materace, porozpieprzane walizy, na podłodze niedopałki, powierzchnia pokoju jakieś 16m kw., w kącie mały grzejnik elektryczny stanowiący jedyne ogrzewanie na całe mieszkanie a była jeszcze kuchnia i łazienka... Gość który mnie wpuścił niechętnie wypowiadał się na temat pracy u Viktora - stwierdził z szyderczym uśmiechem, że przekonam się sam.... Jak się później okazało czekał tylko na pieniądze aby wracać do Polski. (w rezultacie dostał tych pieniędzy jakąś marną część i pojechał...).Koleś wygrzebał gdzieś dmuchany materac który miał być od tej pory moim legowiskiem - jednym słowem trafiłem do śmietnika z jakimiś żulami sądząc po czystości panującej w lokalu. Takich warunków jeszcze nie widziałem...  Wieczorem byłem umówiony w siedzibie Viktora na rozmowę więc postanowiłem porozmawiać w tym przedmiocie. Wkurwiłem się niesamowicie a po dogłębnym zwiedzeniu mieszkania odkryłem grzyba z pleśnią pokrywającego całą łazienkę od podłogi aż po sufit - oczywiście ogrzewania było brak a był początek grudnia... Jak tu się myć, jak tu się kąpać, jak w ogóle tak można żyć????? Po takim "powitaniu" miałem ochotę natychmiast wracać a temu całemu Viktorowi wjebać garśći za to że w ogóle dopuszcza do tego aby w takiej melinie mieszkali ludzie... Nic... Pocieszyłem się tym, że jeszcze trochę i poznam tego Pana, który zapewnił mi takie warunki....  Kilka papierosów później do lokalu wtargnęło dwóch osobników, jak się okazało była to reszta mieszkańców tego lokum... Każdy z nich miał w każdym ręku po dwa piwa - nie rozbierając się ani myjąc posiadali na swoich materacach i pootwierali browary... Dodać należy, że upierdoleni byli od stóp do głów lecz to akurat świadczyło jedynie o ich stopniu uświadomienia co do utrzymywania higieny osobistej - pierwsza myśl - spacyfikować te towarzystwo... Był piątkowy wieczór, postanowiłem najpierw porozmawiać z tym całym "szefem" i zaliczyć choć jeden dzień czyli sobotę w tej pracy "za dobre pieniądze" - jak to stwierdził Viktor..... Viktor podobno był już w domu i przez tych dwóch utytłańców przekazał mi żebym przyszedł za godzinę.... Będzie się działo...

Tak więc zacznijmy od tego, że jakiś czas temu zamieściłem w kilku polonijnych portalach internetowych ogłoszenie o fakcie poszukiwania pracy za granicą w charakterze montera stolarki otworowej. Odzew nastąpił niemal natychmiast i jak się okazało zadzwonił Viktor przedstawiając się jako belgijski przedsiębiorca poszukujący pracowników. Pierwsze wrażenie było raczej negatywne bowiem rozmówca stwarzał wrażenie pijanego , nie potrafił poprawnie złożyć zdania, jąkał się, zacinał - jakby mówienie sprawiało mu wielki wysiłek. Natychmiast zwróciłem na to uwagę lecz umówiliśmy się na następny telefon. Kolejnego dnia było trochę lepiej, dowiedziałem się, że pracuje u niego około 10-12 osób i to sami Polacy. Stwierdził, że zakwaterowanie z zapleczem socjalnym zapewnia a jako stawkę za montaż ustalił 14 Euro za metr wstawionego okna.... Dojazdy do pracy, narzędzia,materiały, jednym słowem wszystko należało do niego. We własnym zakresie miałem się tylko żywić...  Nie wspomniał tylko czy metr po obwodzie, czy kwadratowy, czy z obróbką itd. Po wstępnych kalkulacjach stwierdziłem, że jakby nie liczyć, czy bieżące, kwadratowe, z obróbka itd. to stawka i tak jest dobra a w dodatku zadeklarował załatwienie i opłacenie biletu w obie strony więc jako-tako swoich pieniędzy nie narażałem na stratę. Zanim zacząłem się pakować wielokrotnie jeszcze słyszałem stwierdzenia,że on wszystko zapewnia, wszystko załatwi a do mnie należało tylko przyjechać i montować.... Oczywiście sprawdzałem w internecie czy nie jest to jakaś śmierdząca sprawa lecz nic na ten temat nie znalazłem. No to jadę ..... - i jak się później okazało to był błąd efektem którego od prawie pół roku muszę się "szarpać" z typem o wypłatę zaległych pieniędzy..

Niniejszy blog został stworzony na potrzeby poinformowania potencjalnych współpracowników o sposobach działania, rozliczania, kombinacjach i dziwnych sytuacjach stwarzanych przez zamieszkałego w Belgii i tam prowadzącego działalność polaka nazywanego w tym blogu "Viktor". Ze względu na ochronę wizerunku i danych osobowych nie będę mógł zamieszczać konkretnych danych osobowych ani zdjęć twarzy lecz postaram się naprowadzić potencjalnego czytelnika tak aby w przypadku ewentualnego kontaktu z tym "przedsiębiorcą" był w stanie kojarzyć fakty i dopasować treści tego bloga do konkretnej osoby.   Będę starał się na bieżąco dodawać nowe treści ponieważ materiału jest sporo - czy uda się to w praktyce zależało będzie tylko od tego czy i na ile czas mi pozwoli...